poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Przyroda ma moc czyli jak świat uratowałem.

Napisane na konkurs "Grafomania" i tak trzeba to traktować

Jak se szłem po objedzie do kumpla, wylądowało UFO. Na placu koło Iwana, znaczy się pomnika żołnierzy radzieckich, wylądowało, wylazło z kosmolotu i dawaj zaczęło naparzać z laserów do autobusów i samochodów. Była ze mną koleżanka feministka, aktywna obrończyni praw wszelkich. Szybko wyrwała kwiaty z klomba koło Iwana i pogalopowała do zielonych stworów gramolących się jeszcze ze spodka,
            - Witamy na Ziemi!  – Wrzeszczała jak opętana. – Cieszymy się żeście przylecieli!
            Zieloni, a było ich ze siedmiu, wstrzymali ogień i lampili się na Jadźkę. Ta zatrzymała się przed nimi i wyciągnęła rękę z wiechciem przyłamanych tulipanów. Jeden z najeźdźców wyrwał jej kwiaty i zaczął je żreć. Uśmiechnął się jak kombajnista, a resztę dał pozostałym.
            - Dobre, dobre – wymamrotał śliniąc się na czerwono-zielono.- Towaru tego macie dużo jeszcze mnóstwo?
            - Ile będziecie chcieli – odpowiedziała rozpromieniona Jadźka. – Ale nie strzelajcie już więcej.
            - Nie do żywych, a do blaszanych my celów strzelamy no przecież.– oburzył się zielony.
            „Czyli taka walka o czystość środowiska.” Pomyślałem i ostrożnie, powoli szurnąłem do kumpeli.
            - Spytaj się, po co przylecieli – szepnąłem jej do ucha.
            Zielony wgapił we mnie wielkie żółto- zielone ślipia i zaczął mamrotać:
            - Żeby sprawdzić czy nie niszczycie za bardzo przyrody my tu przylecieli, bo ona musi istnieć i mieć się dobrze. Trochę żarcia weźmiemy, bo nam się kończy przy okazji. Sprawdzimy, trochę podjemy, zapalimy i odlecimy.
            - Zapalicie – zaniepokoiłem się. – A co chcecie zapalić?
            - Nasz słownik nie kompletny był, no właśnie i co daje największą radochnę nie wiemy. Palenie miasta, grilla, pieca, węgla czy zioła.
            - Ja proponuję zioło, a tak zupełnie przypadkowo, niechcący, znalazłem przed chwilą skręta i mogę się z wami podzielić.
            Poszperałem w kielni, wyciągnąłem boxik z blantami. Rozdałem zielonym, zapaliłem mojego Cedesa i po chwili ściągaliśmy chmury, co zmieniło jakość spotkania
            Przybyszom szybko poprawił się humor, jeden nawet zaproponował Jadźce przejażdżkę na Wenus i z powrotem, ale ona nie wiedzieć, czemu odmówiła. Może dla tego, że jako jedyna w towarzystwie nie zapaliła.
            - Masz branie, korzystaj, koleżaneczki będą ci zazdrościć lovelasa kosmity – żartowałem.
            - Daj spokój – obruszyła się. – Na co mi takie zielone ćpuny.
„No, no, liczba mnoga a jeden to nie łaska?” Pomyślałem.
Przybysz podszedł bliżej, chyba się uśmiechną i powiedział:
            - Zielone nie zielone, ale talerz stoi.
Nie wiem, co miał na myśli i na wszelki wypadek zawołałem:
            - Dobra, dobra. Zabierajcie resztę tulipanów z klomba i fruńcie już sobie.
Rozbawione, zielone towarzystwo zrobiło sobie tulipanowe żniwa, a klomb był spory, i zaczęło się ładować do latającego spodka głośno śpiewając:
- Niech żyje nam rezerwa, przez wiele długich lat…
Gimbaza tego nie zna, ale skąd oni znają? Nawet nie fałszowali.
Kosmolot uniósł się i rozkołysanym ruchem pomknął w kierunku popołudniowego słońca. Rozejrzałem się. Jadźka gdzieś zniknęła. Odleciała z nimi, czy uciekła do domu? Jeżeli odleciała to im współczuję. Pewnie gdzieś w kosmosie wkrótce założy zielone koło feministek. Tak czy siak zmęczony ratowaniem świata, bo uważam, że uratowałem przed spaleniem przynajmniej nasze miasto, pacnąłem na slocie i przyciąłem komara.

Obudziły mnie psy. Koniecznie chciały zobaczyć, co mam w kielni. Całe szczęście, że wszystkie blanty rozdałem. Psy mnie spisały i pohopsały dalej. Gdzie oni byli jak zieloni lądowali? Żal mi się zrobiło, że żadnej wdzięczności za ratowanie świata nie odczułem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz