poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Niedzielny poranek

Spadł śnieg. Zimo ogarnęło mnie całego. Nic nie jadłem od… nie wiem od kiedy. Zgubiłem się, nie mam pojęcia jak trafić do domu. Pewnie mama wypatruje mnie przez okno. Nie wiem nawet, które to okno. Błądzenie jest bardzo wyczerpujące. Pić, strasznie chce mi się pić. Szukam schronienia w załomie muru, który chociaż trochę osłania od wiatru. Powoli zasypiam. Pewnie już się nie obudzę.
Słyszę jakąś rozmowę. Poproszę o pomoc. Nieśmiało podchodzę i delikatnie, z nadzieją, trącam nosem czyjeś spodnie.
            - Patrz jaki maluch – słyszę ciepły głos. – Kitulek chyba nie ma jeszcze dwóch miesięcy. Jak nie znajdzie się właściciel to go weźmiemy?


                                                                Koniec

P.S. Wiem, że ten drabelek jest mało fantastyczny i ogólnie taki sobie, ale został na mnie wymuszony. Mój czarny jak smoła kot, który ma już pięć lat, wskoczył mi na kolana, przymrużył swoje przenikliwe oczy i zamruczał:
            - Kiedy napiszesz coś o mnie? Chyba już czas? Może o tym jak was znalazłem?

            No to co miałem zrobić? Dodam tylko, że gdy nasze drogi się zeszły, to były właściwie ostatnie godziny na pomoc dla niego, ale teraz jest wielkim puszystym kocurem.

Przyroda ma moc czyli jak świat uratowałem.

Napisane na konkurs "Grafomania" i tak trzeba to traktować

Jak se szłem po objedzie do kumpla, wylądowało UFO. Na placu koło Iwana, znaczy się pomnika żołnierzy radzieckich, wylądowało, wylazło z kosmolotu i dawaj zaczęło naparzać z laserów do autobusów i samochodów. Była ze mną koleżanka feministka, aktywna obrończyni praw wszelkich. Szybko wyrwała kwiaty z klomba koło Iwana i pogalopowała do zielonych stworów gramolących się jeszcze ze spodka,
            - Witamy na Ziemi!  – Wrzeszczała jak opętana. – Cieszymy się żeście przylecieli!
            Zieloni, a było ich ze siedmiu, wstrzymali ogień i lampili się na Jadźkę. Ta zatrzymała się przed nimi i wyciągnęła rękę z wiechciem przyłamanych tulipanów. Jeden z najeźdźców wyrwał jej kwiaty i zaczął je żreć. Uśmiechnął się jak kombajnista, a resztę dał pozostałym.
            - Dobre, dobre – wymamrotał śliniąc się na czerwono-zielono.- Towaru tego macie dużo jeszcze mnóstwo?
            - Ile będziecie chcieli – odpowiedziała rozpromieniona Jadźka. – Ale nie strzelajcie już więcej.
            - Nie do żywych, a do blaszanych my celów strzelamy no przecież.– oburzył się zielony.
            „Czyli taka walka o czystość środowiska.” Pomyślałem i ostrożnie, powoli szurnąłem do kumpeli.
            - Spytaj się, po co przylecieli – szepnąłem jej do ucha.
            Zielony wgapił we mnie wielkie żółto- zielone ślipia i zaczął mamrotać:
            - Żeby sprawdzić czy nie niszczycie za bardzo przyrody my tu przylecieli, bo ona musi istnieć i mieć się dobrze. Trochę żarcia weźmiemy, bo nam się kończy przy okazji. Sprawdzimy, trochę podjemy, zapalimy i odlecimy.
            - Zapalicie – zaniepokoiłem się. – A co chcecie zapalić?
            - Nasz słownik nie kompletny był, no właśnie i co daje największą radochnę nie wiemy. Palenie miasta, grilla, pieca, węgla czy zioła.
            - Ja proponuję zioło, a tak zupełnie przypadkowo, niechcący, znalazłem przed chwilą skręta i mogę się z wami podzielić.
            Poszperałem w kielni, wyciągnąłem boxik z blantami. Rozdałem zielonym, zapaliłem mojego Cedesa i po chwili ściągaliśmy chmury, co zmieniło jakość spotkania
            Przybyszom szybko poprawił się humor, jeden nawet zaproponował Jadźce przejażdżkę na Wenus i z powrotem, ale ona nie wiedzieć, czemu odmówiła. Może dla tego, że jako jedyna w towarzystwie nie zapaliła.
            - Masz branie, korzystaj, koleżaneczki będą ci zazdrościć lovelasa kosmity – żartowałem.
            - Daj spokój – obruszyła się. – Na co mi takie zielone ćpuny.
„No, no, liczba mnoga a jeden to nie łaska?” Pomyślałem.
Przybysz podszedł bliżej, chyba się uśmiechną i powiedział:
            - Zielone nie zielone, ale talerz stoi.
Nie wiem, co miał na myśli i na wszelki wypadek zawołałem:
            - Dobra, dobra. Zabierajcie resztę tulipanów z klomba i fruńcie już sobie.
Rozbawione, zielone towarzystwo zrobiło sobie tulipanowe żniwa, a klomb był spory, i zaczęło się ładować do latającego spodka głośno śpiewając:
- Niech żyje nam rezerwa, przez wiele długich lat…
Gimbaza tego nie zna, ale skąd oni znają? Nawet nie fałszowali.
Kosmolot uniósł się i rozkołysanym ruchem pomknął w kierunku popołudniowego słońca. Rozejrzałem się. Jadźka gdzieś zniknęła. Odleciała z nimi, czy uciekła do domu? Jeżeli odleciała to im współczuję. Pewnie gdzieś w kosmosie wkrótce założy zielone koło feministek. Tak czy siak zmęczony ratowaniem świata, bo uważam, że uratowałem przed spaleniem przynajmniej nasze miasto, pacnąłem na slocie i przyciąłem komara.

Obudziły mnie psy. Koniecznie chciały zobaczyć, co mam w kielni. Całe szczęście, że wszystkie blanty rozdałem. Psy mnie spisały i pohopsały dalej. Gdzie oni byli jak zieloni lądowali? Żal mi się zrobiło, że żadnej wdzięczności za ratowanie świata nie odczułem.

Spotkanie

Nagły strach ogarnia mnie całego, paraliżuje, jeży włosy na karku. Ciarki przebiegają mi po plecach. Przerażony padam twarzą prosto w błoto. Alien powoli pochyla się nade mną wołając coś do swojego towarzysza. Obcy powinni być zieloni, a ci są niebiescy, ale to nic nie zmienia. Coś mówi, niestety nie rozumiem, o co chodzi.
Łapią mnie pod pachy i ciągną. Szarpaniem próbuję stawiać opór. Dla nich to jednak żaden problem. Wrzucają mnie do pojazdu. W końcu zaczyna do mnie docierać, co mówi jeden z nich:
- Ludzie to nie mają umiaru. Nachlają się w święta, potem trzeba ich zwozić do izby wytrzeźwień