KONSEKWENCJE
Zmrok zapadał bardzo szybko. Błąkałem się w dzielnicy zrujnowanej przez
bombardowanie, szukając schronienia na kolejną noc. Ostatni miesiąc mieszkałem w przytułku dla bezdomnych. Było brudno ale
przynajmniej ciepło i można coś zjeść. Jednak wywalili mnie stamtąd, bo
przyczaiłem się przy umierającym Starym Łukaszu. Chciałem drapnąć jego portfel
schowany w poduszce. Pilnował go i udawał, że nic nie ma, ale wszyscy cichcem
opowiadali, że portfel był wypchany forsą. Stary nic z tego nie chciał wydać,
taki był chciwy. Wolał żebrać i żyć jak ostatni łach. Czasem coś smęcił o
córce, dla której zbiera posag, ale wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnej
rodziny.
Ostatnie dni spędził w gorączce, cały
czas trzymając kurczowo poduszkę. Czekałem przyczajony i gdy już choroba wyssała
z niego ostatnie tchnienie, cichcem spróbowałem zabrać portfel i dać dyla z
noclegowni. Niestety nie tylko ja miałem taki plan, ale akurat mi prawie się
udało. Niestety prawie stanowi dużą różnicę. Złapali mnie, pobili i
zabrali portfel, a jego zawartość, niby miała przejść na stan przytułku. Tak
czy siak nie miałem tam powrotu.
Do miasta też nie mogłem wrócić. Szukali mnie wierzyciele. Grozili połamaniem
rąk i nóg, jeżeli nie oddam kasy. A ja niestety jej nie posiadałem. Tak to bywa,
gdy pożycza się pieniądze od nieodpowiednich osób i powierza je jeszcze
bardziej nieodpowiednim. W moim przypadku kasę przejęła ukochana małżonka z
kochankiem. Mnie wyśmigali z interesu i obwinili o
defraudacje. Szkoda słów na ich machloje. Tylko ciśnienie mi skacze jak o tym
myślę. Jakbym ich spotkał to chyba sukę bym zatłukł, a fagasa
powiesił za… Kilka lat robili mnie w konia, rujnując firmę. Przez nich
zostałem nędzarzem. Dałbym wszystko za możliwość zemsty.
Ruiny skutecznie wszystkich odstraszały.
Krążyły legendy o morderstwach i napadach, jakie miały się tu dokonywać. Ja
wiedziałem od mieszkańców noclegowni, że od czasu bombardowania mało kto tu
przychodził. Dobrzy ludzie się bali, skutkiem czego źli nie mieli po co. W
początkowym okresie bandy poszukiwaczy złomu przeczesywały ruiny, ale teraz już
nic nie pozostało do wyniesienia. Resztki domów pozostawione same sobie,
straszyły pustymi dziurami po oknach. Władze miasta z roku na rok odkładały
oczyszczenie terenu. Początkowo nie miał kto, teraz nie ma za co. Pieniędzy
brakowało na wszystko. Nawet pies z kulawą nogą nie interesował się
zgliszczami.
Głodny, poobijany i zmarznięty
przemykałem przez ruiny w poszukiwaniu kryjówki na noc. Właściwie to chyba
bardziej grobu niż kryjówki. Zalegnę gdzieś, zasnę i umrę
z wycieńczenia, głodu, zimna… Wszystko bym dał i wszystko bym zrobił, byle tylko los się odmienił na lepsze.
z wycieńczenia, głodu, zimna… Wszystko bym dał i wszystko bym zrobił, byle tylko los się odmienił na lepsze.
Jakiś hałas dobiegł do mnie z
drugiej stronie ulicy. Może łazi tam pies albo kot. Wskoczyłem do najbliższej
bramy i z ukrycia obserwowałem ulice. Po chwili zauważyłem starca, który
podobnie jak ja przemykał przez ruiny. Wglądał na nieszkodliwego
i zagubionego. Nerwowo rozglądał się dookoła i mocno ściskał pod pachą teczkę, drugą ręką poprawiał ją co chwilę.
i zagubionego. Nerwowo rozglądał się dookoła i mocno ściskał pod pachą teczkę, drugą ręką poprawiał ją co chwilę.
Obserwowałem starca, a ten skręcił
w moją stronę i szybko zbliżał się do bramy, w której byłem ukryty. Gdy
już podszedł, wyszedłem z cienia z uśmiechem zagaiłem:
- Dzień dobry.
Stary gwałtownie się zatrzymał.
Wlepił we mnie przestraszone oczy i powoli zrobił kilka kroków w tył, niezdarnie
chowając teczkę za siebie.
- Niech się pan nie boi. –
Próbowałem go uspokoić. – Nic panu nie zrobię.
Zacząłem iść w jego stronę myśląc o
tym, co może być w teczce. Jedzenie? Pamiątki rodzinne cudem wygrzebane z ruin?
- Spokojnie – powiedziałem z uśmiechem
- pogadajmy chwilę.
Cofnął się jeszcze bardziej.
- Czego chcesz? – W jego głosie
pobrzmiewał starach
- Niczego – powiedziałem
cicho. – Pomogę panu znaleźć drogę.
- Czekałeś tu na mnie. - Raczej
stwierdził niż spytał.
- Nie. – Postanowiłem być z nim szczery
– Ukrywam się przed dłużnikami.
- Nie wierzę ci. Czekałeś na mnie.
Nikt tu nie przychodzi a ja akurat dziś spotykam ciebie. – Uśmiechnął się
szyderczo – Nic z tego. Nic ci nie dam.
Zaczęła mi świtać myśl: Jeżeli ktoś
tak bardzo zestrachany przychodzi na całkowite odludzie, to na pewno chce coś
schować.
- Widzę, że panu bardzo ciężko.
Chętnie pomogę – Wyciągnąłem do niego rękę.
- Spieprzaj obszczymurze! – warknął
i zaczął uciekać.
Błyskawicznie dobiegłem do niego i
popchnąłem z całej siły. Stary upadł na gruz. Leżał bez ruchu. Pochyliłem się i
obróciłem go na plecy. Ze skroni płynął mały strumyczek krwi. Upadając uderzył
w sterczący pręt zbrojeniowy.
Zacząłem nasłuchiwać oddechu.
Cisza. Sprawdziłem puls na szyi. Nic nie wyczułem. No nie, bez jaj, od takiego
popchnięcia się nie umiera. Jeszcze raz sprawdziłem puls. Na szyi nic, na
nadgarstku też nic. Przypomniałem sobie o reakcji oka. Odchyliłem powiekę.
Źrenica nie zareagowała. Gwałtownie wstałem i odruchowo wytarłem ręce w
spodnie. Przerażony patrzyłem na trupa. Co ja zrobiłem? Dlaczego tak wyszło?
Załamany usiadłem na kamieniu. No
tego mi jeszcze brakowało. Popatrzyłem dookoła. Nikogo nie było. Chociaż tyle,
nikt mnie nie widział. Ale co z ciałem? Mimo wszystko ktoś może przyjść i
znaleźć starego. Trzeba go czymś przykryć, może kamieniami? Kopczyk za murem
nie będzie się rzucać w oczy. Zacząłem zbierać kamienie i wtedy
przypomniałem sobie o teczce. Podszedłem do trupa. Teczka leżała pod nim. Z
obrzydzeniem przesunąłem starego i wyciągnąłem teczkę. Była to stara, skórzana
aktówka zamykana na zatrzask z zamkiem na kluczyk. Oczywiście zamknięta.
Zacząłem z całej siły szarpać zamek i o dziwo dosyć łatwo puścił. Otworzyłem
teczkę, zajrzałem do środka i z wrażenia szczęka mi opadła.
****
- Szefie za pół godziny zacznie się
feta. Schodzimy już na dół? – Bil, jak zwykle uśmiechnięty, czekał na mnie w
drzwiach.
- Ty już idź i dopilnuj
wszystkiego. Ja jeszcze trochę tu posiedzę.
Mój asystent skinął głową i
wyszedł. Podszedłem do barku i nalałem sobie whisky. Rozsiadłem się w wielkim
skórzanym fotelu. Zakręciłem szklanką i wpatrzyłem w spływające łezki. Aromatem 30 letniego
Ballentine’sa zakręcił mi w głowie. Wzniosłem toast do swojego odbicia w szkle
biblioteczki.
- Za 10 lat ciężkiej pracy!
Dziesięć lat mija od czasu, gdy
wystartowałem z samego dna. Dzisiaj moja partia sięgnęła po władzę zdobywając w
wyborach większość gwarantującą samodzielne rządzenie. Kto by pomyślał, że
można czegoś takiego dokonać? Zawartość znalezionej teczki pozwoliła mi spłacić
mafię z wysokim procentem i jeszcze wyższym napiwkiem. Oni odwdzięczyli się za
napiwek dostarczając mi moją byłą i jej gacha w bagażniku. Byłem tak
wspaniałomyślny, że suki nie zatłukłem. Wybrałem łagodniejszy wariant
nawiązujący do mafijnej tradycji. Podarowałem jej betonowe kozaczki. Pogrążyła
się w wodach zalewu na oczach swojego kochasia. Nie powiesiłem go za
jaja, bo mu je obciąłem. Potem dołączył do wybranki swojego serca. Może im tam
razem jest dobrze.
Od tego dnia interesy szły coraz
lepiej. Moi dotychczasowi wierzyciele zostali cichymi wspólnikami. Efektem
współpracy było dzisiejsze zwycięstwo. Świat jest piękny i stoi przede mną
otworem. Rozkoszowałem się zwycięstwem. Podszedłem do okna. Gabinet był
umiejscowiony na dziesiątym piętrze ekskluzywnego hotelu. Całe piętro było
nasze, reszta hotelu zresztą też, a co, stać mnie.
Ktoś otworzył drzwi i wszedł do
środka.
- Za pięć minut idę - powiedziałem
nie odwracając się.
- Myślę, że zajmę panu trochę
więcej czasu, no chyba, że panu spieszno. – Usłyszałem czyjś głos.
Odwróciłem się. W drzwiach stał
elegancki starszy pan, wyglądający jak członek ekskluzywnego londyńskiego klubu
gentelmanów.
- Kim pan jest i co pan robi w moim
gabinecie? – spytałem.
Nacisnąłem przycisk interkomu i powiedziałem:
- Pani Basiu, proszę wezwać
ochronę.
- Zbędny trud. Wszyscy są na dole i
świętują. Pani Basia też. – Facet coraz mniej mi się podobał
- No dobra. O co chodzi?
- Przyszedłem po zwrot pożyczki, no
i oczywiście stosowne odsetki – powiedział spokojnie.
- Jakiej pożyczki? – spytałem
zdziwiony. - Cokolwiek pożyczałem dawno zostało zwrócone i to z nawiązką.
- Tak, tak wiem długi mafijne są
spłacone. – Uśmiechnął się. – Ja mówię raczej o zawartości teczki.
- Jakiej teczki ? – Strużka potu
ciekła mi po skroni.
- Dobrze pan wie. Tej sprzed
dziesięciu lat.
- Nic nie pożyczyłem! – krzyknąłem
- znalazłem teczkę w ruinach była niczyja!
- Pan pozwoli, że się poczęstuję.
Gość z uśmiechem podszedł do barku
nalał sobie whisky i usiadł w moim fotelu. Patrzyłem na niego zdumiony. Nerwy
złapały mnie za gardło i nie pozwoliły mi nic powiedzieć
- Psychologia nazywa to wyparciem –
powiedział po chwili.
- Co nazywa wyparciem ?
- W tym wypadku zabójstwo z
premedytacją. – Spojrzał mi prosto w oczy.
- Jakie zabójstwo? Człowieku nie
wiem, o czym mówisz! – wrzeszczałem na
niego.
- Dobra.- Machnął ręką i zmienił
ton. – Miejmy to przekomarzanie za sobą. Zanim cokolwiek powiesz posłuchaj mnie
przez chwilę. Ja i moi przyjaciele dobrze wiemy jak wszedłeś w posiadanie
teczki. Pamiętasz ruiny i tego starszego człowieka? Skórzana teczka z
zachwycającą zawartością. Jeżeli będzie taka potrzeba to całą sprawę
nagłośnimy. Mamy naprawdę twarde dowody. Zgnijesz w więzieniu. Mafia ci nie
pomorze. Bossowie chodzą na naszej smyczy i nam nie podskoczą. Teraz chcemy
założyć smycz tobie. To znaczy… smycz założyliśmy już dawno teraz tylko ją
skracamy. Jeżeli będziesz współpracował to zapomnimy o sprawie. Masz robić to,
co ci każemy i dbać o nasze interesy w tym śmiesznym kraju. Będziesz sobie
rządził, ale tak jak my chcemy. Oczywiście możesz się nie zgodzić i wybrać
wyjście honorowe, to w twoim wypadku oznacza dziesięciopiętrowy lot. Zawsze to
jakieś nowe przeżycie. No może nie przeżycie, ale doznanie. Nie będę prowadził
z tobą dyskusji na temat: „zabiłem czy nie”. Oboje wiemy jak to było. Poza tym
jest jeszcze sprawa żony i jej kochanka… Wychodzę i zostawiam ci wizytówkę. – Z
uśmiechem położył ją na stole. – Masz
jakieś 10 minut zanim zaczną cię szukać. Jeżeli będziesz współpracował to
zadzwoń. Jeżeli nie to proponuję ci dziesięciopiętrowy skok, będzie to lepsze
od tego, co cię spotka po nagłośnieniu sprawy. Masz do namysłu kilka minut.
Wstał i podszedł do drzwi. Odwrócił
się jeszcze i powiedział:
- Popatrz na mnie. Nikogo ci nie
przypominam?
Dopiero teraz go poznałem. To był
on. Ten stary, który umarł na kupie gruzu.
- Ty.... nie żyjesz – wychrypiałem
przez zaschnięte gardło.
- Ha ha ha! To była podpucha. –
Wyglądał na bardzo rozbawionego. – Pamiętasz, co pomyślałeś tuż przed naszym
poprzednim spotkaniem? Przypomnę ci: „Wszystko bym dał i wszystko bym zrobił,
byle tylko los się odmienił na lepsze.” No i zrobiłeś a teraz jesteś narzędziem
w moim ręku. Masz kilka minut. I telefon albo skok. Tak czy siak jesteś mój ha,
ha, ha. - Ze śmiechem wyszedł z gabinetu
Co robić? Może to tylko jakaś mistyfikacja. Nic na
mnie nie mają, ale skąd wiedział, co myślałem. Roztrzęsionymi rękoma nalałem
sobie whisky i wypiłem kilkoma łykami. Ale jakoś przestała mi smakować.
Podszedłem do okna spojrzałem w dół. Może to lepsze niż gnicie w więzieniu.
Odwróciłem się i zauważyłem lezącą na stoliku wizytówkę. Właściwie, czemu nie
zadzwonić. Co mi zależy, skoczyć zawsze zdążę. Wejdę z nimi w układ i spróbuję
wyczuć. Jeżeli to jacyś słabiacy to przecież władzę teraz będę miał ja.
Wykończę ich i tyle. Tak właśnie zrobię. Wykończę ich. Nie będzie mi tu jakiś
staruch podskakiwał. Całkowicie zdecydowany wziąłem wizytówkę w rękę i
wykręciłem widniejący na niej numer.
To był pierwszy rozdział,ok.a gdzie drugi?
OdpowiedzUsuńDrugi powstaje :)
OdpowiedzUsuńNo fajnie, ale optymizmem to ono nie trąci, a przecież lubimy szczęśliwe zakończenia.
OdpowiedzUsuń