czwartek, 21 czerwca 2012

Tajemniczy składnik



Poniższe opowiadanie z polityką nie ma nic wspólnego, zostało zainspirowane przez konkurs ogłoszony na stronie: http://www.fantastyka.pl/10,7217.html   
Zasada jest prosta, kilka szczegółów, na których należy zbudować jakąkolwiek historię: Rycerz musi uratować Księżniczkę zamkniętą w wieży, której pilnuje Strażnik. Rycerz uzbrojony jest w: ołówek, sok porzeczkowy i bilet MPK.



- Halo! Maciek? No wreszcie dzwonisz – usłyszałem ulgę w głosie – już dzwoniłam na policję – zażartowała.
- W końcu znalazłem to, czego chciałaś – powiedziałem do telefonu. - Całe miasto złaziłem, nawet nie wiem jak wrócić – żaliłem się - słabo znam tę dzielnicę.
- Gdzie dokładnie jesteś?
Na najbliższym budynku dostrzegłem tabliczkę z nazwą.
- Przy Placu Koronkiewicza.
- To idź na przystanek, stamtąd stodwudziestką dojedziesz pod sam dom. Ale szybko, bo będzie za późno i cały twój wysiłek pójdzie na marne.


- Dobra będę u ciebie w oka mgnieniu – rzuciłem obietnicę bez pokrycia.
Gdzie ten cholerny przystanek? Rozejrzałem się dokoła. Pięćdziesiąt metrów dalej zauważyłem słup z zawieszonym logo MPK. Byłem zmęczony jak mało kiedy. Cały dzień kluczyłem od sklepu do sklepu i nogi właziły mi do dupy. Ruchome chodniki dawno się skończyły, a tu nawet ławeczki przy przystanku nie było.
Nagle z za zakrętu, kopcąc spalinami, wyjechał stary autobus. Oczywiście tym właśnie muszę jechać. Liczyłem na nowiutki wygodny poduszkowiec, a tu podjeżdża takie coś. No i jeszcze trzeba się pospieszyć, bo może mi uciec.
Ostatnie metry pokonałem tak zwanym świńskim truchtem. Kierowca widząc biegnącego pasażera, przytrzymał otwarte drzwi trochę dłużej. Wskoczyłem do środka głośno dysząc i klapnąłem na najbliższym siedzeniu. Ruszyliśmy telepiąc się na wszystkie strony. Że też coś takiego jeździ jeszcze po naszych ulicach. Na następnym przystanku wsiadło kilkunastu nowych pasażerów. Oczywiście jeden z nich był kontrolerem. Ja biletu nie miałem, bo niby skąd. Jeżdżę na tyle rzadko, że ich ze sobą nie noszę, a u kierowcy zapomniałem kupić. Kanar był już bardzo blisko. Nerwowo szukałem wzrokiem pod nogami, może ktoś swój bilet zgubił. Niestety nie miałem szczęścia na podłodze nic nie leżało.
-Bilecik do kontroli. –Usłyszałem nad sobą.
-Już, już – odpowiedziałem grzebiąc w kieszeniach dla zyskania czasu.
Kontroler groźnie patrząc, zagrodził mi drogę do otwierających się na kolejnym przystanku drzwi.
- Upadł panu. – Doszedł mnie czyjś głos.
Młody chłopak wepchnął mi w dłoń kartonik i szybko wyskoczył z autobusu.
- Proszę bardzo. – Bezczelnie podałem „zgubę” sprawdzającemu.
- On nie jest pana! – zaprotestował gwałtownie.
- A czyj?
- Tego faceta co wyskoczył!
- Panie! – podniosłem głos - chciałeś pan bilet to go masz i odczep się ode mnie.
Gwałtownie wstałem z siedzenia, popatrzyłem na niego z góry próbując przybrać groźną minę. Kanar był mniejszy o głowę, moja stanowcza postawa trochę go przestraszyła.
- No dobra. Niech będzie – cicho sapnął i poszedł dalej.
Rozmyślając nad przejawami ludzkiej solidarności, dojechałem pod nowiutki apartamentowiec. Wysiadłem z autobusu patrząc na budowlę. Szklana wieża pięła się prawie pięćdziesiąt pięter niemal pod same chmury. Cały czas nie mogłem uwierzyć, że moja siostra wolała mieszkać tutaj niż w spokojnym domku na przedmieściach. Niby pięknie, ale czy przytulnie? No cóż, niech ma jak chce.
Wszedłem do holu. Schludne wnętrze pachniało nowością. Słońce przenikało przez kolorowe szkło podświetlając wielobarwną mozaikę o łagodnych kształtach. Na środku holu z niewielkiej fontanny w kształcie delfina wesoło tryskała woda. Tuż przy wejściu znajdowała się recepcja przy której stał groźnie wyglądający strażnik.
-Pan tu mieszka?- spytał.
-Nie. Ja do siostry.
-Tak? A do kogo konkretnie?
-Do Jolanty Princess – Jolka miała po mężu idiotyczne nazwisko. Tym, bardziej, że z domu była Rycerz.
Ochroniarz wyciągnął telefon i po chwili rozmowy zaczął coś bazgrolić w notesie
- Muszę pana wpisać do rejestru – powiedział - a długopis się wypisał. Poczeka pan chwilę? – Bardziej zarządził niż spytał.
- Mam ołówek. Może być? – Nie wiem czemu, ale od dzieciństwa zawsze przy sobie noszę coś do pisania. Tak mam i już.
Strażnik zarejestrował moje wejście, kiwnięciem głowy zezwalając mi na dalszą drogę.
Wszedłem do całkowicie przeszklonej windy, wcisnąłem guzik z numerem czterdzieści pięć. Winda cicho ruszyła szybko nabierając prędkości. Po kilku minutach siostra otworzyła mi drzwi jednego z kilku luksusowych apartamentów będących na piętrze.
- Czy to jest dokładnie to co chciałam? – spytała podejrzliwie.
- Tak sok porzeczkowy firmy Currants And Strawberries. Cały dzień szukałem tajemniczego składnika potrawy niespodzianki.
- Ale warto było. Uratowałeś mnie! – zawołała z tym swoim czarującym uśmiechem, który robił wrażenie nawet na własnym bracie czyli na mnie. - Krem z innym sokiem nie będzie miał tak subtelnego smaku. Trzeba go wymieszać z resztą składników oraz odstawić na co najmniej godzinę. A właśnie za godzinę przyjdą goście i zaczniemy przyjęcie powitalne, czyli parapetówę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz