Poniższe
opowiadanie z polityką nie ma nic wspólnego, zostało zainspirowane przez
konkurs ogłoszony na stronie: http://www.fantastyka.pl/10,7217.html
Zasada jest prosta, kilka szczegółów, na których należy
zbudować jakąkolwiek historię: Rycerz musi uratować Księżniczkę zamkniętą
w wieży, której pilnuje Strażnik. Rycerz uzbrojony jest w: ołówek, sok
porzeczkowy i bilet MPK.
- Halo!
Maciek? No wreszcie dzwonisz – usłyszałem ulgę w głosie – już dzwoniłam na
policję – zażartowała.
- W końcu znalazłem
to, czego chciałaś – powiedziałem do telefonu. - Całe miasto złaziłem, nawet
nie wiem jak wrócić – żaliłem się - słabo znam tę dzielnicę.
- Gdzie
dokładnie jesteś?
Na najbliższym
budynku dostrzegłem tabliczkę z nazwą.
- Przy Placu
Koronkiewicza.
- To idź na przystanek,
stamtąd stodwudziestką dojedziesz pod sam dom. Ale szybko, bo będzie za późno i
cały twój wysiłek pójdzie na marne.
- Dobra będę u
ciebie w oka mgnieniu – rzuciłem obietnicę bez pokrycia.
Gdzie ten
cholerny przystanek? Rozejrzałem się dokoła. Pięćdziesiąt metrów dalej
zauważyłem słup z zawieszonym logo MPK. Byłem zmęczony jak mało kiedy. Cały
dzień kluczyłem od sklepu do sklepu i nogi właziły mi do dupy. Ruchome chodniki
dawno się skończyły, a tu nawet ławeczki przy przystanku nie było.
Nagle z za
zakrętu, kopcąc spalinami, wyjechał stary autobus. Oczywiście tym właśnie muszę
jechać. Liczyłem na nowiutki wygodny poduszkowiec, a tu podjeżdża takie coś. No
i jeszcze trzeba się pospieszyć, bo może mi uciec.
Ostatnie metry
pokonałem tak zwanym świńskim truchtem. Kierowca widząc biegnącego pasażera, przytrzymał
otwarte drzwi trochę dłużej. Wskoczyłem do środka głośno dysząc i klapnąłem na
najbliższym siedzeniu. Ruszyliśmy telepiąc się na wszystkie strony. Że też coś
takiego jeździ jeszcze po naszych ulicach. Na następnym przystanku wsiadło kilkunastu
nowych pasażerów. Oczywiście jeden z nich był kontrolerem. Ja biletu nie miałem,
bo niby skąd. Jeżdżę na tyle rzadko, że ich ze sobą nie noszę, a u kierowcy
zapomniałem kupić. Kanar był już bardzo blisko. Nerwowo szukałem wzrokiem pod
nogami, może ktoś swój bilet zgubił. Niestety nie miałem szczęścia na podłodze
nic nie leżało.
-Bilecik do
kontroli. –Usłyszałem nad sobą.
-Już, już –
odpowiedziałem grzebiąc w kieszeniach dla zyskania czasu.
Kontroler groźnie
patrząc, zagrodził mi drogę do otwierających się na kolejnym przystanku drzwi.
- Upadł panu.
– Doszedł mnie czyjś głos.
Młody chłopak
wepchnął mi w dłoń kartonik i szybko wyskoczył z autobusu.
- Proszę
bardzo. – Bezczelnie podałem „zgubę” sprawdzającemu.
- On nie jest
pana! – zaprotestował gwałtownie.
- A czyj?
- Tego faceta
co wyskoczył!
- Panie! –
podniosłem głos - chciałeś pan bilet to go masz i odczep się ode mnie.
Gwałtownie wstałem
z siedzenia, popatrzyłem na niego z góry próbując przybrać groźną minę. Kanar
był mniejszy o głowę, moja stanowcza postawa trochę go przestraszyła.
- No dobra.
Niech będzie – cicho sapnął i poszedł dalej.
Rozmyślając
nad przejawami ludzkiej solidarności, dojechałem pod nowiutki apartamentowiec.
Wysiadłem z autobusu patrząc na budowlę. Szklana wieża pięła się prawie pięćdziesiąt
pięter niemal pod same chmury. Cały czas nie mogłem uwierzyć, że moja siostra
wolała mieszkać tutaj niż w spokojnym domku na przedmieściach. Niby pięknie,
ale czy przytulnie? No cóż, niech ma jak chce.
Wszedłem do
holu. Schludne wnętrze pachniało nowością. Słońce przenikało przez kolorowe
szkło podświetlając wielobarwną mozaikę o łagodnych kształtach. Na środku holu
z niewielkiej fontanny w kształcie delfina wesoło tryskała woda. Tuż przy
wejściu znajdowała się recepcja przy której stał groźnie wyglądający strażnik.
-Pan tu
mieszka?- spytał.
-Nie. Ja do
siostry.
-Tak? A do
kogo konkretnie?
-Do Jolanty
Princess – Jolka miała po mężu idiotyczne nazwisko. Tym, bardziej, że z domu
była Rycerz.
Ochroniarz
wyciągnął telefon i po chwili rozmowy zaczął coś bazgrolić w notesie
- Muszę pana wpisać
do rejestru – powiedział - a długopis się wypisał. Poczeka pan chwilę? –
Bardziej zarządził niż spytał.
- Mam ołówek. Może
być? – Nie wiem czemu, ale od dzieciństwa zawsze przy sobie noszę coś do
pisania. Tak mam i już.
Strażnik zarejestrował
moje wejście, kiwnięciem głowy zezwalając mi na dalszą drogę.
Wszedłem do całkowicie
przeszklonej windy, wcisnąłem guzik z numerem czterdzieści pięć. Winda cicho
ruszyła szybko nabierając prędkości. Po kilku minutach siostra otworzyła mi
drzwi jednego z kilku luksusowych apartamentów będących na piętrze.
- Czy to jest dokładnie
to co chciałam? – spytała podejrzliwie.
- Tak sok
porzeczkowy firmy Currants And Strawberries. Cały dzień szukałem tajemniczego
składnika potrawy niespodzianki.
- Ale warto było. Uratowałeś mnie! – zawołała z tym swoim czarującym
uśmiechem, który robił wrażenie nawet na własnym bracie czyli na mnie. - Krem z
innym sokiem nie będzie miał tak subtelnego smaku. Trzeba go wymieszać z resztą
składników oraz odstawić na co najmniej godzinę. A właśnie za godzinę przyjdą
goście i zaczniemy przyjęcie powitalne, czyli parapetówę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz