niedziela, 6 listopada 2011

Opowiadanie - Akcja promocyjna część 1



Robert zadowolony wbiegał po schodach rodzinnego domu. Kolejny dzień jego pierwszej w życiu pracy zawodowej upłynął tak szybko, że nie miał czasu zjeść śniadania. Szef na koniec dnia pochwalił go i zapowiedział podwyżkę, pod warunkiem utrzymania tempa i sumienności. Do domu pędził jak na skrzydłach. Chciał opowiedzieć rodzicom swoje pierwsze wrażenia. Wpadł z rozpędem w drzwi wejściowe i od progu zawołał:
- Cześć mamo! Praca super! Jest obiad?
- Dobrze, że już przyszedłeś.- Głos matki jakby się załamywał.
- Co jest grane?
- Przyszedł list do ciebie. – Podała kopertę z dużą czerwoną pieczątką, która nie wróżyła nic dobrego.
Szybko wyjął i przeczytał drobno zadrukowane pismo. Cały dobry humor diabli wzięli.
- Wezwanie do wojska. – Stwierdził i spojrzał w załzawione oczy matki. – Jutro o 10 rano mam się stawić w punkcie rekrutacji.
- Gdzie?
- Na lotnisku. Tam będą testy i skierują mnie dalej.
- Podobno na granicy są jakieś zamieszki, terroryści zapowiedzieli koniec zawieszenia broni i nowe ataki - mamie głos załamywał się coraz bardziej.


         


- Mamo… nie płacz, przecież nie wszyscy jadą na granicę czy do walki z terrorystami, a wojsko jak to wojsko, trzeba przejść i już.
Nic nie odpowiedziała tylko przytuliła go mocno. Ojciec stanął w drzwiach i popatrzył na Roberta smutnymi oczami.
***
Javer już dawno nie był tak pewny, że ojciec będzie z niego zadowolony. Wchodził powoli do domu upajając się tą chwila. W salonie stanął przed ojcem i powiedział:
- Tato przyjęli mnie do armii. Przeszedłem testy jako najlepszy i zostałem skierowany do Gwardii Prezydenckiej.
Ojciec wstał spojrzał mu w oczy i powiedział:
-Jestem z Ciebie dumny. Na pewno przyniesiesz chlubę naszej rodzinie i narodowi.
Matka weszła do salonu i uśmiechnięta spytała:
-Kiedy wyjeżdżasz?
-Jutro. Zbieramy się o godzinie 17 na placu przed Mostem Zwycięstwa. Tam będzie oficjalne powitanie nowych bojowników.
-Ooo! To będzie duża uroczystość. Pójdziemy Cię pożegnać.
Uroczystość faktycznie była duża, a nawet wielka. Parada wojskowa z orkiestrą, przemówienie prezydenta, imienne przedstawienie 50 najlepszych rekrutów z przydziałem do poszczególnych oddziałów. O zmierzchu przeleciało nad nimi kilka samolotów i rozbłysły fajerwerki.
Prezydent podczas przemówienia określił powód mobilizacji:
-W zeszłym roku siły Hyvaronu zajęły naszą ziemię, odcięli nas od morza, zablokowali dojście do portów, i blokują nasz handel. Bez ich pozwolenia nie możemy sprowadzać z zagranicy lekarstw, żywności, niczego, co jest nam potrzebne. Skazują nas na biedę i głód. Za każdy transport każą sobie płacić olbrzymie kwoty. Budują tamę na rzece doprowadzającej wodę do naszego zagłębia przemysłowego, które z powodu nałożonych na nas sankcji jest na skraju upadłości. Chcą skierować rzekę w nowe koryto, przez co nasza największa elektrownia niedługo straci możliwości produkcyjne. Odcinają nas od świata. A wszystko to przez co? Przez złudne ideały, przeświadczenie, że mają monopol na słuszność. Chcą zniszczyć naszą kulturę. Mają nas za brudnych, zawszonych biedaków, którzy nie potrafią sobie poradzić w życiu. Nie chcemy ich giełd, akcji, obligacji, banków, narkotyków, zgnilizny moralnej, zakłamanych przywódców. Chcemy żyć w naszej tradycji. Wychowywać dzieci w poszanowaniu naszej kultury. Chcemy szacunku od świata, nie fałszywej litości, podszytej korporacyjnymi interesami. Jesteśmy godni szacunku i partnerskiego traktowania. Nie pozwolimy by sprowadzono nas do roli siły roboczej, której wartość jest mierzona jedynie tym ile godzin może pracować lub, co może kupić. Czas by uświadomili sobie, że człowiek to nie tylko maszyna do produkcji i kupowania tego, na czym oni chcą zarabiać. Przygotujemy dla nich gorzką niespodziankę! Nasi dzielni bojownicy przygotują grunt do uderzenia! Rzucimy ich na kolana i zmusimy do błagania o litość! To my będziemy dyktować warunki! A chcemy tylko jednego: żeby nam pozwolili żyć w poszanowaniu tradycji naszych ojców!
Cały tłum poniesiony gorącym sercem prezydenta długo skandował jego imię.
Na koniec uroczystości, rekruci z zapalonymi pochodniami, przeszli przez most do podstawionych po drugiej stronie samochodów wojskowych.

***

Wojsko jak wojsko, trzeba przejść i już. Ale zanim „już” nastąpi, to można pożałować, że nie jest się dziewczyną. Nie chodzi nawet o ciężkie ćwiczenia czy zaprawy. Najgorsze było podejście „starego wojska” do „młodzieży”. Pranie i prasowanie mundurów „starego wojska”, pastowanie ich butów, przynoszenie im jedzenia ze stołówki czy alkoholu w nocy, to normalka – standard. Nie było problemem czy to zrobić, ale czyja jest kolej. To jeszcze można w miarę spokojnie znieść. Najgorsze jednak były tzw. „ćwiczenia z konspektem”, np. pogrzeb komara w wykopanym przez pluton „kotów” grobie, do którego spokojnie wjechałyby w pełni uzbrojone transportery. Oddział Roberta pobił rekord - 23 minuty. Na pytanie oficera „Co to za wykopy sobie urządzamy?” „stare wojsko” w osobie kaprala Parkera odpowiedziało:
- Melduję, że ćwiczymy kopanie umocnień dla najnowszego modelu działa plazmowego panie kapitanie!
- A czy coś takiego jest w programie?
- Melduję, że wczoraj dowiedzieliśmy się o dostawie tych dział i napisałem konspekt na dodatkowe ćwiczenia! – Wyciągnął rękę z zabazgranym zeszytem.
- Dobra. Prowadźcie dalej ćwiczenia. Wymiary są odpowiednie?
- Tak jest panie kapitanie! Są odpowiednie!
- Ten sprzęt, co prawda okopuje się sam, ale nigdy nie wiadomo, jakie umiejętności będą przydatne „młodemu wojsku” - Kapitan  „puścił oko” do kaprala.
Inne ćwiczenia wymyślone dla młodych to nocne alarmy przeciwpożarowe – trzeba wszystko wynieść z izby żołnierskiej i ustawić na placu tak jak w pokoju. Łącznie z naściennymi wywieszkami i oświetleniem.
Wyścigi żab - skoki po jednym stopniu z piwnicy na czwarte piętro i z powrotem w pełnym uzbrojeniu, mundurze zimowym i masce przeciwgazowej.
Szafy grające – dwaj młodzi śpiewają jak najgłośniej, klęcząc z głowami w blaszanej szafce ubraniowej, w którą co chwilę jakiś stary żołnierz rzuca butem żeby zmienić melodię.
Tego typu zabawy ciągnęły się w nieskończoność. Wyobraźnia „starego wojska” była ogromna.
Roberta spotkało to szczęście, że wszyscy po studiach kwalifikowali się do kadry podoficerskiej. Po dwu miesiącach, chudszy prawie o połowę, ale za to wyćwiczony
w różnorakich umiejętnościach wojskowych, został przeniesiony do innej kompanii w celu tzw. wyszkolenia na podoficera, a następnie jako wzorowego rekruta, skierowano go na przyspieszony kurs oficerski. Wszystko to trwało ponad dziesięć miesięcy. Do zajęć terenowych doszły wykłady z taktyki i metod dowodzenia pododdziałem. „Stare wojsko” już się na nich nie wyżywało, za to wieści z granicy były coraz gorsze: Dobar rozpoczął mobilizację wojsk. Coraz częściej udaremniano nielegalne przekroczenia granicy. Ale wiele grup przedzierało się w głąb kraju.
Wszystko zaczęło się od rozpoczęcia budowy tamy na rzece Basłada. Rzeka jest olbrzymia. Płynie przez niewielką część kraju, następnie przez olbrzymi kanion przecinający góry graniczne wpływa do Dobaru i tam po przepłynięciu znacznych obszarów, wpada do morza. Kiedyś rzeka w całości płynęła po stronie Havaronu, ale po powodzi tysiąclecia znalazła przejście przez góry do sąsiadów. Spowodowało to odcięcie od wody żyznych ziem Havaronu, które były głównym dostawcą żywności. A to z kolei było przyczyną zmniejszających się z roku na rok zbiorów. Ktoś zaproponował zbudowanie tamy i skierowanie rzeki do dawnego koryta. Pomysł podchwycono, zebrano fundusze i zaczęto budowę. Politycy mieli dopracować umowy z Dobarem, który miał stać się uczestnikiemi projektu. Oczywiście część wody dalej miała płynąć do sąsiadów. Rzeka była na tyle duża, że starczyłoby dla wszystkich. Ale Dobar nie chciał przejąć na siebie żadnych kosztów. Przywódcy państwa twierdzili, że opatrzność dała im wodę z rzeki i należy im się i już. Zagrozili działaniami wojennymi w przypadku rozpoczęcia budowy. Oba państwa nigdy nie pałały do siebie przyjaźnią i często w historii jedno było podbijane przez drugie. Teraz zapanowała miedzy nimi niemal kliniczna nienawiść.
Trzy miesiące po ogłoszeniu konkursu na projekt, miał miejsce pierwszy zamach terrorystyczny zorganizowany przez Dobar. Wysadzili siedzibę największej firmy projektowej. Zagrozili, że jeżeli rząd nie powstrzyma się od budowy, to zamachy sparaliżują całe państwo. Po roku nasilających się zamachów wojsko Havaronu błyskotliwą akcją desantową zajęło niewielki pas wybrzeża należący do Sąsiadów. Miało to spowodować odcięcie ich od dostaw broni. Pomogło na, tyle że Dobar wstrzymał akcje terrorystyczne oraz rozpoczął negocjacje. Nic z nich jednak nie wynikło. Rozejm się skończył i Dobar ogłosił wojnę religijną, uznając budowę tamy za sprzeciwianie się woli bożej, która skierowała rzekę do Dobaru. Terroryści coraz bardziej dawali się we znaki. Początkowo wzorem niektórych XX wiecznych ugrupowań terrorystycznych podkładali bomby, dzwonili na policję z informacją, co i o której wybuchnie. Można było ewakuować ludzi i czasem udawało się znaleźć i rozbroić bombę przed wybuchem. Teraz robili to tak żeby było jak najwięcej ofiar. Strzelaniny oddziałów antyterrorystycznych z bandytami były coraz częstsze i bardziej krwawe. Wzrastał chaos w kraju. Ludzie bali się jeździć pociągami, autobusami, nawet tramwajami. Linie lotnicze bankrutowały. Sklepy wielkopowierzchniowe świeciły pustkami. Imprezy sportowe czy kulturalne a nawet nabożeństwa – wszystko, co powodowało gromadzenie się większej ilości ludzi zostało odwołane. Dobar wykorzystując fanatyków religijnych i przekupnych urzędników powodował całkowity paraliż państwa. Firmy ochroniarskie musiały w sądzie spierać się, kto ma zająć się pilnowaniem poszczególnych urzędów państwowych. Przetargi na dostawy do wojska były 10 razy odwoływane z powodu „błędów” formalnych czy proceduralnych. Gdyby nie zaradność poszczególnych dowódców, paliwa do transporterów nie było by jeszcze przez rok. Kraj popadał w ruinę.
W sytuacji ogólnego chaosu ogarniającego kraj, armia szykowała się do działań wojennych. Robert zakończył szkolenie i został dowódcą baterii dział plazmowych, awansował na stopień podporucznika. Po promocji, w dniu, kiedy miał jechać po raz pierwszy do domu, przyszedł rozkaz wymarszu na granicę. Napisał króciutki list do rodziców i długi do dziewczyny. Rodzice szykowali małe przyjęcie dla niego i jego przyjaciół , ale niestety, to musi poczekać.

***

Javierowi dni na szkoleniach wstępnych  szybko płynęły. Oczywiście była musztra, ale raczej na wesoło, ćwiczenia fizyczne i tu nie było litości. Wszyscy musieli dać z siebie maksimum możliwości. Słabi mieli dodatkowe zajęcia wzmacniające tężyznę. Codzienne strzelanie to był właściwie zabawa, w końcu każdy miał w domu jakiś rodzaj broni. Umiejętności strzeleckie to jedno z podstawowych umiejętności przekazanych przez rodziców. Javier bardzo polubił zajęcia z dywersji. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy z ilości i rodzajów materiałów wybuchowych. Sposoby robienia prostych ładunków wybuchowych i wzmacniania siły rażenia przez najprostsze dodatki takie jak zwykłe gwoździe czy niewinne kulki od łożysk, przyciągały uwagę wszystkich. Tutaj skuteczność żołnierza nie zależała od siły fizycznej czy umiejętności strzeleckich, prawie każdy potrafił znaleźć jakiś nowy sposób wysadzenia czegoś, co mogło wyrządzić duże straty. Starsi koledzy chętnie dzielili się swoim doświadczeniem. Każdy z nowych miał opiekuna z pośród doświadczonych bojowników. Razem tworzyli zespół, który składał się z doświadczenia 
i powiewu świeżości – jak mawiał dowódca. Wszyscy na równi uczestniczyli w zajęciach, sportowych czy militarnych.
Co kilka dnia przyjeżdżali partyzanci, z akcji przeprowadzonych na terenie Hywaronu. Relacjonowali i analizowali każdą akcję. Większość była zakończona sukcesem. Ale najważniejsze próby- wyeliminowania głównych postaci politycznych, zakończone były fiaskiem, co w zestawieniu z prostotą przeprowadzania innych zamachów świadczyło, że dbano tylko o bezpieczeństwo przywódców.
Przełożeni docenili zaangażowanie i uzdolnienia Javiera – przydzielili go do elitarnych oddziałów zabezpieczenia i dalekiego zwiadu. Po kolejnym okresie długich szkoleń został skierowany na granicę. Oficjalnie miały to być manewry, ale w tajemnicy dowiedział się, że jest to początek działań wojennych. Jego oddział miał zabezpieczać sztab operacji.
Na miejscu okazało się, że mieli uderzyć na Hywaron. Przyczyną ataku była tama, którą budowali w celu skierowania koryta rzeki w dawne koryto. Besłada płynie przez najbardziej uprzemysłowioną część Dobaru i jest głównym dostawca wody dla przemysłu, Problem z rzeką polega na tym, że jeszcze przed kilkudziesięciu laty, w ogóle nie płynęła przez ten kraj. Wtedy to nastąpiła początkowo katastrofalna a w efekcie zbawienna powódź. Rzeka znalazła nowe koryto przez Dobar, co dało możliwość przemysłowego rozwoju terenu, który do tej pory był wysuszonym stepem. Teraz Hywar wpadł na pomysł przegrodzenia kanionu tamą i skierowania rzeki w dawne koryto, tłumacząc to klęską urodzaju. Oczywiście politycy Hywaronu cały czas utrzymywali, że wody w rzece jest tyle, że starczy dla jednych i drugich. Ale Dobar uważał, że jest to pretekst do uzależnienia kraju od Hywaronu. Przemysł Dobaru rozwijał się dynamicznie. Kiedyś był to pustynnym kraj całkowicie uzależniony od bogatego sąsiada. Powódź, dzięki której zyskał olbrzymią rzekę, pozwoliła na rozwój kraju. Stał się prawie niezależnym państwem. Zwłaszcza rozwój przemysłu w ostatnich latach spowodował, że nie tylko był samowystarczalny, ale też zdobywał coraz większą cześć rynku zagranicznego. I to właśnie był powód budowy tamy. Chcieli zablokować możliwość handlu z zagranicą i sami przejąć intratne rynki. Główny inwestor budowy tamy to ponadnarodowa korporacja handlowa „Synergia”. Oczywiście nie bezpośrednio, ale po przez całą sieć firm córek. „Synergia” kontrolowała znaczną część światowego rynku paliw, metali oraz produktów przemysłu ciężkiego. Czyli tego, w czym Dobar też się specjalizował. Wniosek był prosty: chcą usunąć konkurencję z rynku.

***

Po przyjeździe na miejsce Robert został zapoznany z sytuacją, a ta przestawiała się bardzo ciekawie, choć nie wesoło: sąsiedzi zgrupowali znaczną ilość wojsk gotowych w każdej chwili do uderzenia.
Odprawę prowadził pułkownik Clark:
- Wywiad doniósł, że naprzeciwko naszego odcinka granicy znajdują się dwie dywizje. Analitycy twierdzą, że to działania pozoracyjne. Prowadzą coroczne manewry, ale nie jak zwykle w głębi kraju, lecz niemal nad samą granicą. Prawdopodobnie chcą odwrócić naszą uwagę od działań właściwych. Co planują jeszcze nie wiemy. Nie chcemy ich prowokować zbyt nerwowym działaniem, dlatego nasze oddziały przybywają stopniowo i bez hałasu. Mimo analizy otrzymanej z wywiadu, chcę być gotowy na najgorsze. Do zabezpieczenia mamy dość krótki przesmyk między skałami i bagnistym lasem. Jest to jedyne miejsce na przestrzeni 100 kilometrów nadające się do przekroczenia granicy przez wojsko. Wzmocnienie, które dzisiaj przyjechało otrzymuje kryptonim: „Zielony 3”. Zajmiecie stanowiska po lewej stronie. Są tam skały, które osłonią was od ognia bezpośredniego. Jeżeli uderzą to będziecie mieli dość dobry ostrzał przedpola po naszej stronie rzeki. Wasza strona jest osłaniana przez baterią stojącą w lesie. Środek przez działa samobieżne. Chwilowo nie są to siły zdolne do odparcia zdecydowanego ataku, ale jutro sytuacja ma się zmienić. W nocy przybędzie wsparcie piechoty, a rano ma dotrzeć dywizja pancerna.
Jeżeli nastąpi uderzenie to tylko w tym kierunku. – przejechał palcem po mapie – z lewej osłaniają nas skały, z prawej gęsty las i bagno. Pozostaje środek. Który został zaminowany jeszcze w zeszłym roku. Pułk piechoty, który przybędzie w nocy, rozdysponujemy proporcjonalnie po każdej stronie. Będą nosić kryptonim „Biały”.

***

Javier został wyznaczony do bezpośredniej ochrony generała Ramireza, który był głównym dowódcą akcji. Punkt dowodzenia umiejscowiono w odległości 1,5 km od granicy. Podgląd na sytuację mieli dzięki zamaskowanym mikrokamerom. Całą ścianę wozu dowodzenia pokrywały monitory przekazujące obraz z pola przyszłej walki. Ponadto kilku obserwatorów ukrytych na skraju lasu na bieżąco miało meldować o sytuacji.
Noc poprzedzająca atak była wyjątkowo jasna. Żadna chmura nawet na chwilę nie zasłoniła wielkiego jak sylwestrowy balon księżyca, który oświetlał leniwie snującą się rzeczkę, przedzielającą wielką łąkę na dwie niemal równe części. Z lewej strony łąki czerniła się wielokilometrowa masa bagnistego lasu. Skały sterczące z prawej strony stanowiły przyczółek najwyższych gór na kontynencie. Miejsce ataku zostało wybrane ze względu na dogodną odległość do budowanej tamy. Szybki atak ma stworzyć możliwość dotarcia do budowy. Zniszczenie tamy, wycofanie wojsk i negocjacje wstrzymujące budowę. Javier dowiedział się na odprawie, że równolegle ma rozpocząć się akcja wyparcia Hywaronu z pasa nadmorskiego. Będzie to dosyć brutalny pokaz siły. Dobar pokaże, że nie da się zepchnąć do roli pokornego klienta.


CIĄG DALSZY :Akcja promocyjna cz.2


3 komentarze:

  1. Fajne opowiadanie, ale można by je jeszcze trochę dopracować :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ciekawy pomysł na przedstawienie swoich przemyśleń na temat,,naszych
    czasów,,.Myślę,że nie wykorzystany do końca,chyba,że to wstęp tylko
    do dzieł bardziej dojrzałych,czego oczywiście autorowi życzę.

    OdpowiedzUsuń