środa, 14 listopada 2012

Argonauci – historia prawdziwa


- No przyjaciele, jesteśmy coraz bliżej. – Jazon jak zwykle pałał nieuzasadnionym optymizmem.        
Okręt zwany Argo, popychany podmuchem Zefira, przecinał fale z zadziwiającą łatwością. Dookoła rozciągało się bezkresne morze, opromienione zachodzącym słońcem.
Orfeusz, siedząc na dziobie, brzdąkał coś na swoim dziwnym instrumencie. Herakles, Tezeusz, Kastor i Polluks grali w kości. Inni leżąc wspominali ostatnią przygodę.

Mieszkanki Lemnos przyjęły ich z otwartymi ramionami. Wyspa pełna samotnych kobiet. Marzenie wszystkich żeglarzy. A jednak uciekli stamtąd z ulgą. Dwa lata to aż nadto by nacieszyć się szczęściem, zwłaszcza, że powoli zaczęły coraz bardziej doskwierać cechy, które zwykle wychodzą po dłuższych związkach i zniechęcają do partnerek. Kobiety, mimo wszystko, nawet słyszeć nie chciały o odpłynięciu wędrowców. Gdyby nie Herakles to pewnie jeszcze by tam siedzieli. Widać on trafił na te najbardziej gderające i pierwszy zaczął przebąkiwać o dalszej podróży. Zorganizowali nocną ucieczkę i teraz płynęli dalej. Złote Runo znowu było najważniejsze.
- Widzę jakąś skalistą wyspę! – krzyknął Orfeusz, wstając gwałtownie.
Zbyt energiczne ruchy pozbawiły go równowagi, machnął parę razy rękoma i wpadł do morza, a że słabo pływał, zaczął tonąć. Bracia Boreadzi momentalnie skoczyli na pomoc. Rozwijając swe piękne skrzydła, unieśli się w powietrze i nadlecieli nad Orfeusza. Wspólnie złapali go za wyciągnięte ręce, przetransportowali na pokład i polecieli na zwiady. Niedoszły topielec kaszląc wymiotował. Nagle zawołał zachrypniętym głosem:
- Moja lira!
Podbiegł do burty, ale po instrumencie nie było ani śladu. Śpiewak opadł na deski i targany torsjami, chrapliwie płakał.
Tymczasem skrzydlate rodzeństwo wróciło z rekonesansu bardzo zaniepokojone.
- To mi wygląda na Wyspę Syren – powiedział Kalais.
- Musimy szybko uciekać – dodał Zetes. – Gdy Syreny zaczną śpiewać to po nas. Rzucą czar i pożrą nas na kolacje.
- Ster na lewo! – zawołał Jazon, ale było za późno.
Wiatr zamiast jednostajnie szumieć, zaczął delikatnie nucić melodię. Początkowo cicho, łagodnie i kojąco. Po chwili wzmocniona, tęskna nuta płynęła do uszu, wypełniała myśli i uderzała niemal w samo serce. Tak pięknie mogą śpiewać tylko jakieś nieziemskie, doskonałe istoty. Koniecznie trzeba je zobaczyć. Wszyscy postanowili płynąć na wyspę.
Chiron, z racji wieku trochę głuchy, nie słyszał pieśni, ale dostrzegł, że coś jest nie tak. A był mądry, też z racji wieku, więc szybko zorientował się, o co chodzi. Krzycząc podbiegł do wymiotującego jeszcze Orfeusza.
- Graj! Zacznij grać i śpiewać! Tylko tak można odeprzeć czar!
- Nie mogę – wychrypiał oszołomiony jeszcze pieśniarz. – Lira zatonęła, a ja straciłem głos.
- No to po nas – zawyrokował Chiron i jak przystało na centaura postukał żałośnie kopytem w deski pokładu.
Argo, odprowadzany mściwym okiem Posejdona, coraz szybciej podpływał do wyspy. W urzekającej pieśni syren, wyraźnie pobrzmiewał chichot losu.
Słońce, nieczułe na pech wędrowców, chowając się w morze, dawało jednak strzępki nadziei, że zapadające ciemności utrudnią syrenom znalezienie kolacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz