- No przyjaciele, jesteśmy coraz bliżej. – Jazon jak zwykle pałał
nieuzasadnionym optymizmem.
Okręt zwany Argo, popychany podmuchem Zefira, przecinał fale z
zadziwiającą łatwością. Dookoła rozciągało się bezkresne morze, opromienione
zachodzącym słońcem.
Orfeusz, siedząc na dziobie, brzdąkał coś na swoim dziwnym instrumencie.
Herakles, Tezeusz, Kastor i Polluks grali w kości. Inni leżąc wspominali
ostatnią przygodę.
Mieszkanki Lemnos przyjęły ich z otwartymi ramionami. Wyspa pełna
samotnych kobiet. Marzenie wszystkich żeglarzy. A jednak uciekli stamtąd z
ulgą. Dwa lata to aż nadto by nacieszyć się szczęściem, zwłaszcza, że powoli
zaczęły coraz bardziej doskwierać cechy, które zwykle wychodzą po dłuższych
związkach i zniechęcają do partnerek. Kobiety, mimo wszystko, nawet słyszeć nie
chciały o odpłynięciu wędrowców. Gdyby nie Herakles to pewnie jeszcze by tam
siedzieli. Widać on trafił na te najbardziej gderające i pierwszy zaczął
przebąkiwać o dalszej podróży. Zorganizowali nocną ucieczkę i teraz płynęli
dalej. Złote Runo znowu było najważniejsze.
- Widzę jakąś skalistą wyspę! – krzyknął Orfeusz, wstając gwałtownie.
Zbyt energiczne ruchy pozbawiły go równowagi, machnął parę razy rękoma i
wpadł do morza, a że słabo pływał, zaczął tonąć. Bracia Boreadzi momentalnie
skoczyli na pomoc. Rozwijając swe piękne skrzydła, unieśli się w powietrze i
nadlecieli nad Orfeusza. Wspólnie złapali go za wyciągnięte ręce,
przetransportowali na pokład i polecieli na zwiady. Niedoszły topielec kaszląc
wymiotował. Nagle zawołał zachrypniętym głosem:
- Moja lira!
Podbiegł do burty, ale po instrumencie nie było ani śladu. Śpiewak opadł
na deski i targany torsjami, chrapliwie płakał.
Tymczasem skrzydlate rodzeństwo wróciło z rekonesansu bardzo
zaniepokojone.
- To mi wygląda na Wyspę Syren – powiedział Kalais.
- Musimy szybko uciekać – dodał Zetes. – Gdy Syreny zaczną śpiewać to po
nas. Rzucą czar i pożrą nas na kolacje.
- Ster na lewo! – zawołał Jazon, ale było za późno.
Wiatr zamiast jednostajnie szumieć, zaczął delikatnie nucić melodię.
Początkowo cicho, łagodnie i kojąco. Po chwili wzmocniona, tęskna nuta płynęła
do uszu, wypełniała myśli i uderzała niemal w samo serce. Tak pięknie mogą
śpiewać tylko jakieś nieziemskie, doskonałe istoty. Koniecznie trzeba je
zobaczyć. Wszyscy postanowili płynąć na wyspę.
Chiron, z racji wieku trochę głuchy, nie słyszał pieśni, ale dostrzegł,
że coś jest nie tak. A był mądry, też z racji wieku, więc szybko zorientował
się, o co chodzi. Krzycząc podbiegł do wymiotującego jeszcze Orfeusza.
- Graj! Zacznij grać i śpiewać! Tylko tak można odeprzeć czar!
- Nie mogę – wychrypiał oszołomiony jeszcze pieśniarz. – Lira zatonęła, a
ja straciłem głos.
- No to po nas – zawyrokował Chiron i jak przystało na centaura postukał
żałośnie kopytem w deski pokładu.
Argo, odprowadzany mściwym okiem Posejdona, coraz szybciej podpływał do
wyspy. W urzekającej pieśni syren, wyraźnie pobrzmiewał chichot losu.
Słońce, nieczułe na pech wędrowców, chowając się w morze, dawało jednak
strzępki nadziei, że zapadające ciemności utrudnią syrenom znalezienie kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz